Sytuacja, jaka panuje na świecie, a co za tym idzie również w Polsce, w ostatnich miesiącach jest, jaka jest. Wprowadzane ograniczenia w podróżowaniu mają oczywiście na celu spowolnienie rozprzestrzeniania się pandemii koronawirusa. Zmusza to wiele osób to przełożenia dalszych celów podróżniczych na następne lata, ale także otwiera szanse na poznawanie Polski, a ta ma wiele dobrego do zaoferowania. W okresie letnim udało nam się pomiędzy wyjazdami zagranicznymi odbyć kilka wizyt w polskich regionach, które chowają zacne miejsca, godne uwagi. Czas najwyższy podzielić się tymi miejscami z Wami! Na początek pójdzie urocza miejscowość Joachimówka i znajdujący się tam obiekt Ptasia Osada.
Weekend w Polsce
Na rezerwację w Ptasia Osada Joachimówka polowaliśmy kilka ładnych miesięcy. Wreszcie się udało i nawet się nie zastanawialiśmy – wynajęliśmy domek na cały weekend i odliczaliśmy dni do wyjazdu. Udało nam się tam trafić w połowie września. Pogoda wstrzeliła nam się idealnie – słoneczny dzień, temperatura w okolicach 20 stopni, nic więcej nie potrzeba. Wieczory chłodniejsze, ale z tego akurat byliśmy zadowoleni. Domki wyposażone są w kominki, idealnie wkomponowane w design wnętrza. Przy każdym domku znajduje się przygotowane i wysuszone drewno, które tylko czeka na umieszczenie w kominku.
Szybkie wypakowanie bagaży, rzut oka na okolicę i rozeznanie w stawach i leśnych duktach, po których można będzie pospacerować. Wypatrzona w niedalekiej odległości rzeka Barycz zainteresowała nas na tyle, że obraliśmy ją jako cel pierwszego spaceru. Dróżka prowadząca przez las, w niektórych miejscach nie nosiła nawet „śladów” codziennego użytkowania, po kilkudziesięciu metrach szybko znajdujemy się w kompletnej „dziczy”, gdzie słychać tylko śpiew ptaków czy jednostajny stukot dzięciołów.
Przedzierając się wśród drzew, znaleźliśmy się na dość sporej polanie, a dookoła tylko las. Widok niesamowity, ale warto wziąć ze sobą jakiś środek na komary. Brak ludzi dookoła tylko dodawał uroku. Idąc na przełaj, doszliśmy do miejsca, gdzie według nawigacji miała płynąć rzeka. Owszem, płynęła. Była to jednak końcówka dość suchego okresu letniego, dlatego był to bardziej strumyk porośnięty roślinnością, niżeli rzeka z prawdziwego zdarzenia, z rozlewiskami znanymi z katalogów zapraszających do Doliny Baryczy.
Nie odstraszyło nas to w żadnym wypadku, ruszyliśmy więc w drogę powrotną, ciesząc się widokami i ciszą, daleko od cywilizacji.
Wracając lasem, łatwo było znaleźć grzyby, które o tej porze roku rozpoczynały swoją ekspansję. Zbieranie grzybów to jednak czynność na tyle wciągająca, że można to robić bez końca. Niemalże zamykając oczy i nie patrząc na nie, udaliśmy się do domku. Tam czekała na nas w pełni wyposażona kuchnia, a także grill na zewnątrz. Dookoła dalej cisza, mimo że praktycznie każdy domek zajęty. To jest właśnie olbrzymi plus tego miejsca – goście przyjeżdżają tam wypocząć, dlatego nikt nikomu nie przeszkadza, każdy szuka spokoju. Grill wśród śpiewu ptaków to coś, na co długo czekaliśmy. Kolacja w takich warunkach smakuje niczym serwowana w najdroższych, kilkugwiazdkowych restauracjach. O niczym lepszym marzyć wtedy nie mogliśmy, po prostu nie wypadało.
Warto zaznaczyć, że przy recepcji obiektu zlokalizowany jest bar, gdzie można nabyć lokalne piwa rzemieślnicze, a także coś do zjedzenia. Właściciele obiektu serwują także obiady i kolacje, które donoszone są przez kelnerów wprost pod drzwi. Ahh…
Stawy, stawy, stawy…
Po mile spędzonym wieczorze, zakończonym przy leniwie żarzącym się kominku, ustaliliśmy, że drugi dzień rozpoczynamy spacerem wśród stawów. Warto tutaj zaznaczyć, że nie wszędzie dostęp jest dozwolony, gdyż są to obręby hodowlane, ale wszystkie szlaki oznaczone są dość jasno i bez wątpienia jest sporooo kilometrów, gdzie można spacerować.
Stawów milickich jest w sumie kilkadziesiąt, każdy z nich jest inny, a przede wszystkim na każdym stawie jest inny poziom wody, która jest stale regulowana. Trudno więc tutaj o jakiekolwiek znudzenie, szczególnie kiedy na każdym zbiorniku obserwować możemy z odpowiedniej odległości, setki jak nie tysiące ptactwa – od kaczek, poprzez gęsi i czaple po myszołowy, a nawet bieliki. Idąc takimi ścieżkami, uświadomiliśmy sobie, jak bardzo człowiek potrzebuje takiego oderwania, zatrzymania, a chęć sięgania po telefon ograniczała się tylko do sprawdzenia map. Pozytywne zaskoczenie.
Po kilkugodzinnym spacerze wróciliśmy do domku, gdzie posililiśmy się i ruszyliśmy na grzybobranie. Las znajduje się dosłownie za ogrodzeniem Ptasiej Osady, a może inaczej – Ptasia Osada znajduje się w samym środku lasu. Wieczorem, zmęczeni fizycznie, ale wypoczęci psychicznie delektowaliśmy się okolicą.
A jest czym, nawet na terenie obiektu. Między domkami przygotowane są starannie obsadzone rabaty z roślinnością wszelkiego rodzaju – od kwiatowych ogródków po owocowe rabaty. Są one tak przygotowane, że praktycznie całorocznie kwitną, jeśli nie jedne, to drugie i tak w koło. Miejsce przyciąga zatem zarówno w lecie, jesienią, jak i w zimie. Za każdym razem będzie wyglądać inaczej, dostojniej.
Obsługa całego obiektu to ekipa, która nastawiona jest na pomoc klientowi. Właściciele przechadzają się i podejmują rozmowy z klientami, widać, że robią to z pasją.
Na pewno tam wrócimy, bo już po pierwszej godzinie pobytu złożyliśmy rezerwację na przyszły rok. Polecamy!
___
(zdjęcie w nagłówku zaczerpnięte są ze strony obiektu)