Bangkok na gorąco: miasto grzechu czy… nudy?

1566

O Bangkoku naczytałem się wiele, nasłuchałem się nie wiele mniej, aż wreszcie trzeba było się przekonać na własnej skórze, jak bardzo to miasto rozpusty jest szalone, a jak bardzo jest przereklamowane. Siedzimy teraz na gorącej plaży, na południowych krańcach Tajlandii, na cichej (wbrew opiniom, ale o tym w osobnym tekście) wyspie Phi Phi, a raczej w jej cichej części. Obiecałem sobie, że do powrotu pisać nie będę, dopiero w domu na spokojnie wszystko opiszemy. Rzeczywistość jednak jest inna i zabronić mi pisać, to jak… no dobra brakuje mi porównania.

Wróćmy jednak do sedna, czyli do Bangkoku. Jego pełna nazwa to „Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit” (wymień tę nazwę jednych tchem, a dostaniesz od nas wiaderko – o tym trochę dalej). Bangkok wywołał we mnie dość mieszane uczucia, dlatego siadłem do pisania na szybko. Był to nasz pierwszy przystanek w naszej dziewiczej podróży po Tajlandii. Planowo mieliśmy tutaj być 3 dni na początku i jeden dzień przed powrotem do Polski. Podróż rozpoczęliśmy późnym wieczorem, ruszając pociągiem z Wrocławia do Warszawy. Niemalże dokładnie 24 godziny później meldowaliśmy się w hotelu w centrum Bangkoku, nieopodal słynnej Khao San Road. Pierwotnie mieliśmy się zatrzymać właśnie w hotelu przy tej ulicy, ale szybkie googlowanie zmieniło nasze plany.

Khao San Road – imprezownia na ulicy

Już pierwszego wieczoru, na ewidentnym jetlagu udaliśmy się na tę owianą złą sławą ulicę. I już w pierwszy wieczór cieszyliśmy się, że jednak hotelu w tym miejscu nie wzięliśmy (tym bardziej że go minęliśmy podczas spaceru). Spacerem jednak trudno to nazwać, bo to była walka o przetrwanie. Nie chodzi mi oczywiście o ulicę rozpusty, ale o ulicę kiczu i sztucznego tłumu. Ulica rozpusty to ta na Patong Beach w Phuket (w osobnym tekście). Jeśli ktoś liczy na oferowane wszem wobec słynne „ping pong show” to w Bangkoku się przeliczy. Tutaj pełno jest wózków z jedzeniem, a jeszcze więcej przechodzących co chwila obok nas Tajów, którzy oferują masę chińskiego plastiku, bo przecież „europejski turysta kupi wszystko”. Tłumy niezliczonych osób suną wzdłuż drogi, nie zwracając zbytnio uwagi na innych, większość z nich robi zdjęcia, bo to ta słynna ulica. Kilkunastominutowy spacerek doszczętnie nas wykończył, dlatego odeszliśmy gdzieś na bok, aby coś zjeść. Wracać tam nie było po co, a jeśli już musicie zobaczyć Khao San Road, to odradzam spacer całą długością.

Na drugi dzień od rana z pełną mocą ruszyliśmy w miasto. Szybka przejażdżka drogim tuk-tukiem to oczywiście must-have w Tajlandii, na jeden raz można wydać te 200 bahtów. Rozpoczęliśmy więc eksplorowanie miasta, a dokładnie – świątyni, których jest w mieście pełno. Temat atrakcji w Bangkoku będzie poruszony w osobnym tekście, tutaj skupiam się na rozrywkowym życiu miasta.

Już tego samego dnia zdecydowaliśmy, że ostatnią noc przed powrotem do Polski nie spędzimy w Bangkoku (a tak miało być pierwotnie), tylko przedłużmy sobie pobyt na wyspach. Bangkok to miasto na góra 2 pełne dni, ale to maksymalny czas, jaki da się tutaj spędzić, żeby się miastem nie zmęczyć.

Bangkok – jak poszukamy, to znajdziemy spokój

Na kolejny dzień i wieczór wybraliśmy się na ulice równoległą od Khao San Road. I przyznaję, że ta ulica uratowała ogólny obraz miasta, gdyż był tam na pewno większy spokój, a okolica dawała nam do zrozumienia, że to jest „ta Azja”, na którą liczyliśmy. Uliczne stragany, kuchnia i klimat już nam się spodobał. Zjedliśmy szybką kolację i wracając, wpadliśmy na drinka. Niestety ceny koktajli w Tajlandii są dość wysokie w porównaniu do jedzenia, dlatego, jak tylko zobaczyliśmy wiaderka, musieliśmy je spróbować. Z należytą starannością przygotowany drink w plastikowym wiaderku kosztował nas 150 Bahtów (około 17-18 zł). Ilość alkoholu odpowiednia, więc poprawa humoru znacząca.

Bez wątpienia jest to bardzo tanie miasto, co może dziwić, bo to przecież stolica. Każde inne miejsce, gdzie się udaliśmy w Tajlandii, było droższe, dlatego ceny w Bangkoku są jego niewątpliwą zaletą i nie można miastu tego odmówić. Jest to jednak miasto jedynie „przelotowe” i napewno nie polecałbym nikomu jechania tam na tydzień, czy też dwa.

Jak wspominałem – lada chwila pojawi się dokładny opis miasta, atrakcje, sposoby przemieszczania (Grab Taxi, Tuk-tuki itd), a także ceny wejściówek.